poniedziałek, 30 czerwca 2014

Pierwsza wizyta na budowie "Osiedla Lutynia"

Po spotkaniu w biurze sprzedaży "Osiedla Lutynia", postanowiłem podjechać na budowę, by zobaczyć, jak aktualnie wygląda zaawansowanie prac. Spod biura sprzedaży wyjechałem chwilę po 17-stej. Na budowie byłem o 18... Ja pierdolę, przez tą Leśnicę się przejechać nie da. Na szczęście, w swoim superzajebistym smartfonie mam LTE i zainstalowane IPLA (z wykupionym abonamentem, a co!), więc zapodałem sobie jakieś kabarety i w korkach trochę michę pośmiałem. 
Jednakże na pewno muszę znaleźć inną drogę dojazdową, bo przez ul. Średzką ni chuja jeździć się nie da - wieczny korek start/stop. Jeśli nie znajdę innej drogi, będę musiał odpuścić to osiedle, bo mimo zapewnienia dewelopera, że w przeciągu 3-ch lat wybudują obwodnicę, mam świadomość, że żyjemy tylko w Polsce i trzeba ten czas pomnożyć razy pięć a nie wiem, czy tyle będę żył :)
Mimo późnej godziny (było już po 18) robotnicy pracowali jak małe mróweczki. Kiedy zobaczyli grubaska pstrykającego fotki, nagle nawet przestali przeklinać - czyżby się obawiali, ze widjo kręcę? Pokręciłem się trochę po budowie, trochę po okolicy, popytałem sąsiadów. Okazało się, że robotnicy pracują od poniedziałku do czwartku od 7 do 19 (tak, 12 godzin!) a w piątki od 7 do 16, ponieważ na weekend wracają do domu (są z Krakowa). W tygodniu mieszkają w udostępnionym przez dewelopera domku jednorodzinnym, który znajduje się 20 metrów od budowy. Tych, których mijałem, obwąchałem - śmierdzieli tylko potem, alkoholu nie wyczułem - to dobry znak :)
Na osiedlu aktualnie stoją przede wszystkim domki (szeregówki). Deweloper zrealizował też budynki składające się z czterech mieszkań (bezczynszowe). Inwestycja, którą ja oglądałem, to zespół pięciu budynków (3+2), składających się z trzech kondygnacji (parter, 1 piętro, poddasze). Na każdej klatce znajduje się 8 mieszkań.
Podczas wizyty u dewelopera dowiedziałem się, że nie mają podpisanej żadnej umowy z dostawcą internetu i każdy ma sobie załatwić we własnym zakresie. To dla mnie minus, aczkolwiek zasięg ma firma, z której aktualnie korzystam na wrocławskim zadupiu i ogółem jestem w miarę zadowolony. Zatem tragedii nie będzie.
W domu sprawdziłem swoją checklistę, o której pisałem tutaj. Było na niej 10 aspektów, na które muszę zwrócić uwagę przy wyborze mieszkania. Im więcej "spełnionych", tym lepiej. Zrobiłem więc rachunek sumienia i poodhaczałem część checklisty:
Ad 1.) Metraż 40,5m2 + komórka 1,7m2 + miejsce parkingowe, mieszczę się w budżecie, nawet parę tysi zostanie (hmmm, może kupić garaż?). Dostęp do netu "taki se", ale w sumie może być.
Ad 2.) Lokalizacja spełnia moje oczekiwania
Ad 3.) Mieszkanie ma duży balkon - 9m2 na który wychodzi się i z salonu i z sypialni - zajebiście
Ad 4.) Dojazd - póki co masakra - muszę znaleźć inną drogę dojazdową, bo słaby dojazd może przekreślić całą inwestycję.
Ad 5.) Jest miejsce parkingowe (1 na mieszkanie) i prawdopodobnie będzie rejestrowane (przydzielone do konkretnego mieszkania). Co ważne - miejsce parkingowe jest w cenie!
Ad 6.) Jest komórka lokatorska 1,7m2 - w cenie.
Ad 7.) Budynek w miarę kameralny - 8 mieszkań w klatce
Ad 8.) W chuj łąk, miejsca do biegania, w końcu to wiocha zabita dechami
Ad 9.) Tutaj muszę ponegocjować, ale tak czuję, że byłbym w stanie z tym deweloperem dojść do porozumienia, tak w moczu czuję a mój mocz jeszcze nigdy mnie nie oszukał!
Ad 10.) Oddanie mieszkań (wg prospektu informacyjnego) ma nastąpić do 30.05.2015. Budowa jednak skończy się wcześniej (do 30.03.2015), więc jest szansa, że ubłagam klucze wcześniej :)

Ogółem jestem dobrej a nawet bardzo dobrej myśli. Teraz tylko muszę przelecieć palcem po mapie google i spróbować znaleźć lepszą drogę dojazdową, bo to jest właściwie warunek zakupu tej inwestycji.

Dodatkowo daję sobie z tydzień czy dwa na podjęcie decyzji. Oczywiście w międzyczasie będę szukał jeszcze innych inwestycji, choć w sumie z takowymi krucho...

Z wizytą w biurze sprzedaży SOGO Roman Jędrzejczyk

Skoro świt, koło 14-stej, wybrałem się na zapowiedzianą wizytę u wczoraj odnalezionego dewelopera "Sogo Roman Jędrzejczyk", który buduje inwestycję "Osiedle Lutynia".
Jako ciekawostkę podam to, że p. Roman jest byłym wspólnikiem p. Marka Serkiezy (prowadzili razem EKOBAU). Pan Marek aktualnie prowadzi inwestycję Omega Buildings "Osada Dębowa" w Smolcu, którą to wcześniej miałem na oku, ale dość szybko z niej zrezygnowałem. Możesz przeczytać moją opinię o "Osadzie Dębowej" w Smolcu.

Aktualnie obydwu Panów łączy (przynajmniej medialnie) raczej oziębła znajomość, ale nie o tym chciałem napisać, bo nie mnie to oceniać.

Na Osobowickiej 70A spotkałem się z p. Bartkiem, który został przedstawiony jako szef sprzedaży. Zaprosił mnie do małej salki spotkań, wziął ze sobą wszystkie dokumenty i plany inwestycji. Zaczęliśmy rozmawiać. W sumie zbyt długo nie gadaliśmy, bo nagle do pomieszczenia wszedł jakiś człowiek z czupryną, której zazdrościć mógłby mu sam Wodecki i ściskając mi dłoń, grzecznie się przedstawił i zapytał:

"Dzień dobry, nazywam się Roman Jędrzejczyk i jestem właścicielem tej firmy. Czy mógłbym usiąść i posłuchać, jak rozmawia z Panem mój szef sprzedaży"?

Pomyślałem: mam w dupie, czy to standardowy tekst tego gościa, ale kurwa mnie nim kupił! :)

Odpowiedziałem: Oczywiście, będzie mi bardzo miło.

Później już właściwie rozmawiałem z p. Romanem. Pan Bartek od czasu do czasu coś wtrącał bądź pokazywał mi dokumenty, plany itp.
Pan Roman odpowiedział na wszystkie moje pytania a nawet zaproponował upust. Poopowiadał też kilka historyjek o tym, jak zaczynał, jak budował Smolec, że teraz buduje Lutynię itd. Co prawda, mój socjotechniczny nos węszy zwykłe nawijanie makaronu na uszy i że ten sam tekst sprzedaje wszystkim innym klientom, no ale cóż, liczą się chęci! Przynajmniej rozmawia ze mną szef wszystkich szefów, negocjuje, odpowiada na moje pytania - to się liczy.

Po 40-stu minutach rozmowy i odpowiedzi na wszystkie moje najważniejsze pytania, pan Roman pożegnał się ze mną, podziękował za spotkanie, wsiadł do Bentleya i odjechał. Dobry przykład "jak kupić klienta". W mojej osobistej punktacji 8/10. Dwa punkty odejmuję za brak whisky na stole i to, że sam musiałem poprosić o włączenie klimatyzacji.

Po spotkaniu w biurze sprzedaży, pojechałem na budowę, ale o tym już w kolejnym poście.

niedziela, 29 czerwca 2014

Poszukiwanie nowego gniazdka

Po zmarnowanych kilku dniach z Omega Buildings "Osada Dębowa Smolec" (możesz przeczytać o tym tutaj), przystąpiłem do wyszukiwania innych inwestycji w rejonie.

Byłem już troszeczkę bardziej uświadomiony, troszeczkę zapoznany z rynkiem i zaczynałem wiedzieć "czego chcę" i "co być musi a co mogę odpuścić". Poza standardową listą pytań do dewelopera, stworzyłem sobie listę pomocniczą (checklistę), taką dla siebie - żeby mi znowu oczy pizdą nie zarosły. Przede wszystkim na tej liście było to, czego szukam. Lista nie była długa, zawierała tylko konkretne 10 punktów:

1) Mieszkanie w cenie do 170.000 zł o powierzchni minimum 35 metrów z dobrym dostępem do internetu
2) Lokalizacja na zachód lub południowy-zachód, w najgorszym wypadku południe Jedynego Słusznego Miasta
3) Mieszkanie z ogródkiem lub ewentualnie z w miarę dużym balkonem, na którym mógłbym postawić stolik z laptopem, krzesełko i jeszcze pies mógłby się wygodnie położyć (nie na kolanach - waży 41 kg...)
4) Dojazd do środka ul. Hallera i do rynku nie dłuższy niż 40 minut poza godzinami szczytu (tylko w takich godzinach jeżdżę), kilometry nie są ważne, nie jeżdżę w te rejony często, zazwyczaj pracuję zdalnie
5) Koniecznie rejestrowane miejsce parkingowe
6) Super jakby była piwnica lub jakiś schowek/komórka lokatorska, bo trochę szpargałów mam
7) Kameralny budynek, nie typowa sypialnia. Max 10 mieszkańców na budynek
8) Dużo terenów spacerowych/łąk, do wypuszczania kundla
9) Dobre warunki płatności, najlepiej po wybudowaniu, elastyczność dewelopera i słowność
10) Mam się wprowadzić najpóźniej na wiosnę/początek lata 2015

Jak się okazało, wyszukanie inwestycji, która spełnia choćby 50% powyższej listy, nie jest wcale takie proste.
Zazwyczaj albo cena była za wysoka, albo termin oddania 4-ty kwartał 2016, albo bardzo daleko i bardzo słaby dojazd.

Początkowo wszystkie inwestycje odrzucałem, po kilku dniach research'u trafiłem całkiem przez przypadek na inwestycję "Osiedle Lutynia" nikomu nie znanego dewelopera SOGO (tak, w Jedynym Słusznym Mieście jest klub gogo o takiej nazwie :) ). Inwestycja nie była jeszcze w oficjalnej sprzedaży.

Zajrzałem na stronę, inwestycja (a właściwie jej wizualizacja) przedstawiała się całkiem nieźle, postanowiłem więc podjechać do dewelopera i porozmawiać.
Już po zapoznaniu się ze stroną wyszło, iż kilka z punktów mojej checklisty mogę odhaczyć, więc cała inwestycja napawała mnie bardzo głęboką nadzieją.

W skrócie:
Ad. 1) Cena niższa, metraż większy - OK! Z dostępem do internetu nie wiadomo - do sprawdzenia.
Ad. 2) OK, chociaż dojazd do Lutyni tragiczny - przez Leśnicę - jedną z najbardziej zakorkowanych dzielnic Jedynego Słusznego Miasta. Jeśli nie uda się znaleźć alternatywy, to może być nie spełniony punkt 4.
Ad. 3) Balkon - całkiem spory, jakieś 9m2, przebiega przez prawie całe mieszkanie i ma dwa wyjścia - z salonu i sypialni.
Ad. 4) Uzależnione od pkt 2
Ad. 5) Jest miejsce przydzielone do mieszkania, ewentualnie mogę dokupić garaż, jednak pewnie wtedy przekroczę budżet. Miejsce parkingowe jest w cenie!
Ad. 6) Jest komórka - w cenie!
Ad. 7) 8 mieszkań w budynku - OK!
Ad. 8) Łąk i pól od cholery - OK!
Ad. 9) Nie da się teraz stwierdzić
Ad. 10) Według informacji na stronie da się zrealizować.

Nie tracąc zbyt dużo czasu, postanowiłem następnego dnia (na szczęście to był poniedziałek!) podjechać do dewelopera i porozmawiać jak człowiek z deweloperem. Miałem już porównanie do odwiedzonego wcześniej "Omega Buildings", więc wiedziałem, co mnie może czekać i czego się mogę obawiać. Okazało się, że deweloper nie prowadzi jeszcze biura sprzedaży na "Osiedlu Lutynia", tylko we Wrocławiu na ul. Osobowickiej 70A. Ode mnie kilka kilometrów ale dojazd dobry.
Następny wpis będzie już po wizji rozmowie z deweloperem. Jeśli przebiegnie poprawnie, pojadę na wizję lokalną i spłodzę zdjęcia.

Teraz jak tu zasnąć?...



poniedziałek, 23 czerwca 2014

Omega Buildings - moja opinia "Tanie mieszkania Smolec"


Dzień pierwszy

Znalazłem pierwszą inwestycję deweloperską, która przypadła mi do gustu. Poziom endorfin w żyłach miałem najwidoczniej tak wysoki, że opuchlizną wylazł mi na powieki, przesłaniając cały boży świat (o czym później).

Z szybkością Strusia Pędziwiatra pomknąłem do Smolca. Pikanterii dodawał czas dojazdu z mojego wynajmowanego zadupia do nowego zadupia - jedyne dwie minuty autem (+ kolejne cztery na poszukiwanie jebanego wjazdu do "Osady Dębowej" w Smolcu).

Zaparkowałem, odpaliłem e-papierosa, pooglądałem jeden(!) gotowy budynek (że tak zażartuję) "OSIEDLA" oraz parę pustaków Silki, które wystawały spod ziemi - miał to być wstępnie mój pierwszy własny kącik - całe 36 metrów kwadratowych, z ogródeczkiem większym o metr czy dwa. Bosko! Poczułem wzmożony przepływ krwi w wiadomych okolicach.

Cichaczem, jakby nigdy nic, przeleciałem budowę z prawa i z lewa. Tak jakbym się na tym znał...
Jakiś "pan Miecio", czy inny "Zbysio" łypał lekko oczkiem na mnie (że niby pilnuje budowy), ale nie dałem się zastraszyć, dalej udawałem fachurę i pstrykałem focie moim słitaśnym nowiutkim smartfonikiem. Połowa nie wyszła.

Nieuchronnie, w głębi serca poczułem, że to jest mój przyszły dom. Podnieta sięgnęła zenitu, poczułem się wręcz przecudownie. Jakież było moje zdziwienie, kiedy na drzwiach biura sprzedaży, które zlokalizowane było w wybudowanym już pierwszym budynku, zobaczyłem napis "pracujemy do 16". No jak do chuja do 16? Zawsze intrygowało mnie, jak można tak bezsensownie podchodzić do biznesu? Normalni ludzie, którzy mają normalną pracę, zazwyczaj kończą ją o 15, 16 czy 17. Tacy normalni ludzie są właśnie klientami dewelopera. Wyjdzie taki normalny człowiek z roboty, pędzi śmierdzący do dewelopera, pogadać o swoim superzajebistym gniazdku a tu chuj, od drzwi się odbija. Nawet nie wiecie jak się zdenerwowałem, przecież była dopiero dziewiętnasta czterdzieści i cztery. Podjąłem jednak męską decyzję, iż jutro muszę wstać wcześniej, najpóźniej o 13, by do 16 zdążyć przejechać te dwa kilometry do dewelopera. Wiedziałem już, którędy się wjeżdża na teren (że tak ponownie zażartuję) osiedla, więc dojazd będzie pręciutki. Gorzej z moją i mojego psa poranną toaletą, na którą zazwyczaj potrzebujemy minimum 1,5 godziny.

Dzień drugi


Udało mi się wstać o 12. To dobrze wróży. Śniadanko, kupka, prysznic, spacerek z pieskiem i o 13.45 byłem gotowy do wyjazdu. Ledwo silnik odpaliłem, już go gasiłem, bo dojechałem na miejsce. Zajebiście - lokalizacja dla mnie wprost idealna. Blisko sklepy, bajoro dla mojego kundla, tereny spacerowe. Sami młodzi ludzie, równo zgnuśniejemy, nawet jakaś samotna foczka się obok kręciła, pewnie przyszła sąsiadka, ewentualnie żona.
Przed drzwiami dewelopera kolejka. "Kurwa, coś za darmo rozdają" - pomyślałem... Nie! Taki popyt. Podobno. Poczekałem prawie godzinę i dostałem się do biura dewelopera, które mieściło się w takim samym mieszkaniu, jakie miałbym ja. O cholera, ale klitka. Sypialnia za duża, salon za mały, kibel wręcz mikroskopijny a jeszcze tam niektórzy pralkę wpieprzają...

Rozpocząłem rozmowę z przygotowanej wcześniej listy pytań. Większość odpowiedzi była satysfakcjonująca, poza kilkoma:

1) Jaka jest ostateczna cena mieszkania? Na reklamach widziałem 131.000 zł

Pani: Gdzie Pan widział takie herezje?
Ja: Na billboardzie na ul. Trawowej
Pani: To już dawno nieaktualne. Teraz cena wynosi 149.000 zł, do tego koszt ogródka, razem prawie 160.000, do tego koszt komórki lokatorskiej o powierzchni 1.7m2, czyli 6200 złotych, do tego miejsce postojowe niech Pan kupi, bo nie będzie miał Pan gdzie zaparkować, bo mieszkań 12 i miejsc 12. Koszt miejsca parkingowego 7200 zł. Czyli razem lekko ponad 173.000 zł.


No cóż, różnica pomiędzy reklamowanymi 131 tys. a 173 tys. to jedyne 42 tys. czyli jedynie 1/3 więcej. Groszowe sprawy, kurwa mać.

2) Widziałem, że budynek oddajecie w styczniu? Czyli wtedy będę mógł się wprowadzić?

Pani: Nie w styczniu, w maju. Budujemy po dwie klatki i oddajemy co 2 miesiące. W pierwszych czterech mam już rezerwacje, więc Pan byłby w piątej - na maj.

No tak, pięć miesięcy różnicy w czasie wprowadzenia, to pięć miesięcy czynszu za wynajmowane mieszkanie. Za to wyposażyłbym całą kuchnię i pół kibla. Taka tam groszowa różnica, kurwa mać.

3) Czy można zmienić układ ścianek pomiędzy salonem a sypialnią lub w ogóle ich nie budować?

Pani: Zmiana układu ścianek, jeśli nie zostały jeszcze wybudowane - da się zrobić. Nie budować, jeśli nie są jeszcze wybudowane, da się zrobić.
Ja: Rozumiem, że skoro nie zostały jeszcze wybudowane, to zmiana ich ustawienia nie będzie się wiązała z dodatkowymi kosztami, bo ja chcę zmniejszyć ścianę, więc w sumie nawet zaoszczędzicie, bo zużyjecie mniej materiałów
Pani: Jeśli chce Pan zmienić układ ścian, to jest to płatne.
Ja: Trochę to głupie, co za problem czy ściankę robol postawi zgodnie z Waszym projektem, czy z moim? No ale OK, przejdźmy dalej - a jeśli nie chcę ścian, to rozumiem, że dostanę mieszkanie taniej?
Pani: Raczej nie, ale mogę się dowiedzieć.


Elastyczność godna podziwu, poproszę o gorące klaski !

4) Chciałbym przejść do negocjacji ceny

Pani: Cena nie jest do negocjacji

Z krzesła mało nie spadłem.

No ale cóż - to mi zależało, więc postanowiłem kontynuować rozmowę, mimo przeciwności losu a może właśnie dlatego, że, wspomniany na początku postu poziom endorfin, przysłonił mi cały świat. Musiały zadziałać faktycznie te endorfiny, bo w normalnych warunkach parsknąłbym śmiechem prosto w twarz, obrócił się na pięcie i wyszedł kręcąc zamaszyście głową, jaki durny byłem, że wydałem 2,5 zł na benzynę i straciłem godzinę czasu :)

Ale niech się dzieje wola nieba! [tak, jestem ateistą ;) ]

Porozmawiałem z miłą Panią, nawet zapaliliśmy "papieroska" na ogródku. Poza totalnym brakiem elastyczności ze strony dewelopera wszystko wyglądało w miarę dobrze. Ponieważ sam uważam, że "ściema dźwignią handlu", do tego, co mówiła Pani, podchodziłem z olbrzymią dozą nieufności. Poprosiłem o draft aktu notarialnego (umowy deweloperskiej), prospekt informacyjny oraz o wycenę "ile będą kosztowały zmiany układu ścian lub ile taniej będę miał jeśli tych ścian w ogóle nie postawią". Pani obiecała wysłać "jutro".

Pani, metodą zastraszania "bo jeszcze ktoś Panu podkupi", namówiła mnie na bezpłatną (chwalmy Pana!) tygodniową (drugi raz wychwalajmy!) rezerwację mieszkania. W tym czasie musiałem podpisać umowę deweloperską.

Te metody też znam :) Ale wiedziałem, że rezerwacja do niczego mnie nie zobowiązuje a zyskuję tydzień czasu na przemyślenia. Po tygodniu, w razie potrzeby, na pewno będę miał możliwość przedłużenia rezerwacji.

Następnego dnia otrzymałem umowę deweloperską i prospekt informacyjny. Nie otrzymałem żadnej wyceny, więc się przypomniałem - raz, drugi, trzeci, ósmy. W ciągu tygodnia "rezerwacyjnego" nie otrzymałem żadnej wyceny.

Dzień dziewiąty - ostatni


Przez tydzień "rezerwacyjny" nie próżnowałem, zrobiłem mały research rynku i biorąc pod uwagę następujące sprawy:
1) brak elastyczności ze strony dewelopera
2) niedotrzymywanie obietnic dotyczących wycen
3) barwna postać Pana Marka S. działającego w spółce "Omega Buildings" (poczytajcie sobie w internecie o działaniach tego Pana w spółce EKOBAU, na przykład tutaj czy też tutaj)
4) wyciśnięcie wszystkiego z małej działki, nawalenie maksymalnej możliwej ilości mieszkań na i tak małej działeczce
5) właściwie wymuszanie wykupu miejsc parkingowych,  które znacząco podnosi cenę

... podjąłem decyzję o tym, że nie podpiszę umowy deweloperskiej i rezygnuję ze współpracy z Omega Buildings "Osada Dębowa" Smolec.

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Na początku było słowo...

Było tak pięknie.
Co miesiąc przychodziła fakturka za mieszkanie, opłacałem. Zmywarkę szlag trafił, zadzwoniłem do właścicielki i powiedziałem "nie działa, proszę naprawić albo za mnie myć gary". Zalało pomieszczenie gospodarcze od rozwalonego brodzika pod prysznicem i wymagał remontu? Jaka szkoda, serce mi wprost pękło z przejęcia. Zadzwoniłem do właścicielki i powiedziałem: "się popsuło, proszę naprawić albo codziennie myć mnie wilgotną gąbeczką, kolistymi ruchami, choć w pewnym miejscu będę preferował ruchy posuwisto-zwrotne". To jest życie jak w Madrycie!

Jednakże, czarne chmury zawisły nad moim sielankowym życiem. Do pewnego czasu cała rodzina pytała podczas każdego spotkania "kiedy będzie żona?". Jak przekroczyłem trzydziestkę, przestali pytać (podejrzewam, że dali sobie już spokój :) ). Zaczęły się jednak inne pytania: "kiedy kupisz sobie coś swojego?".

Broniłem lokalowej niepodległości jak mohery krzyża przed Belvederem, niestety z identycznym skutkiem: poległem.

Zawsze chciałem mieć wielki dom, z radosną gromadką pryszczatych bachorów, własnym traktorkiem do koszenia trawy, dwoma hektarami łąki i watahą psów.
Częściowo plan zrealizowałem. Pryszcze od czasu do czasu wyskakują mi na ryju, pies, jak krowa, wyżera trawę z ogródka. Zostało właściwie kupić ten jebany traktor, wybudować dom i spłodzić bachory. Kiedyś to się uda, ale podejrzewam, że zanim chatę wybuduję, to będę strzelać ślepakami.

Dlatego też odstawiłem ambicje na bok. Postanowiłem, że jestem już wystarczająco stary, by nabyć metodą kupna, małe, ciasne, klitkowate mieszkanko, nieopodal Jedynego Słusznego Miasta, z salonem i sypialnią, z rynku pierwotnego.

Tak zaczęła się przygoda z poszukiwaniem dewelopera...

Nudy o mnie i koło mnie

"Człowiek podły, bez empatii, zatrzymany w średniowieczu."

Powyższy tekst oddaje mój charakter. Taki już jestem i tego nie zmienię. Z założenia nie rzygam tęczą, nie podskakuję jak mała (a właściwie 120+ kilowa) różowa piłeczka, empatii nie mylmy z naiwnością. Jednakże powyższy opis charakteryzuje mą skromną osobę jedynie w osiemdziesięciu procentach. Pozostałe dwadzieścia ktoś kiedyś, po wypiciu iluś tam pięćdziesiąteczek ciepłej czystej, puszczając hafta w "mój" piękny, wynajmowany sedes, podczas trzymania go za resztkę wypadających włosów nagłownych, wyartykułował/wyseplenił/wyczkał:

"Przemiły człowiek, dusza towarzystwa, niesamowicie pomocny, z oryginalnym i wyszukanym poczuciem humoru".

Tak, majaczył. To pewnie od nadmiaru alkoholu we krwi. Pewnie dlatego tak rzadko piję, bo jeszcze głupot nagadam i ktoś pomyśli, że da się ze mną żyć.

No właśnie. Jeśli chodzi o życie z kimś, to aktualnie znowu jestem do wzięcia. Jakby co, to priv ;) Mieszkam z psem, labradorem. On mnie bezgranicznie kocha i jest wierny. Nie ma wyjścia, bo żreć musi.

Preferuję nocny tryb życia. Wszyscy wtedy śpią, mogę się skupić i spokojnie popracować. Przed komputerem spędzam większość życia, pewnie dlatego mam zajebistą skoliozę. "Pracuję" do 5-7 nad ranem, wstaję o 13-14. Wieczorkami od biedy uraczam znajomych spotkaniem, patrzę w sufit, czasem ogołocę kogoś w pokera. Prowadzę spółkę, jedną czy trzy, kto by to liczył... Pracuję zdalnie, czasem tylko jadę do biura, kiedy już tak się nudzę, że najdzie mnie na to ochota, lub po prostu muszę, bo świat się wali, sodoma i gomoria, jak to mawiał Ferdynand K.

Od dziesięciu lat mieszkam i "pracuję" w tym mieście, które jest "miastem spotkań". Fakt, po zmierzchu można wiele zapitych mord spotkać. W pysk też można oberwać.
Przez lata sukcesywnie przeprowadzałem się coraz dalej od centrum, żeby w końcu wylądować na totalnym zadupiu, odludziu. W miejscu, gdzie psy dupami szczekają a mgła konie dusi. Jest zajebiście. Tu nawet żule nie docierają, cisza spokój, tylko ruski IŁ przeleci, to tak wszystko się trzęsie, że słychać sąsiadkę przeżywającą orgazm. Koczuję w domku, z olbrzymim ogrodem (zmierzone dalmierzem laserowym 17m2, wyłożone korą i chwastami - mój pies czasami ma problemy natury "hmm, gdzie tu się dzisiaj wysrać na tych hektarach lasów i łąk?"). Do grzania tej studni bez dna posiadam wyczesaną pompą ciepła, którą szlag w ubiegłym roku trafił i grzała prądem. Jedyne dziesięć koła za sezon... 

Cały czas mieszkam na wynajmowanym, wynika to z lenistwa i wygody. Do tej pory wolałem płacić (czasem bardzo słono) i "mieć spokój", nie denerwować się pierdołami w stylu "pies zeżarł ścianę".

Warto też wiedzieć, że cholernie niecierpliwa ze mnie bestia. Uznaję zasadę, że "płacę, żądam", dlatego zakup mieszkania od dewelopera będzie dla mnie straszliwą męką, bo mimo, że płacę, czekać muszę - i to miesiącami...

Zapraszam Cię, Drogi Czytelniku (kurwa, brzmię jak autor porad kulinarnych w tygodniku "Nowoczesna Stara Panna Domu") do czytania mego przeskromnego bloga, przeszytego pozytywną energią feng-shui. Pamiętaj jednak, że jak już będziesz chciał rzygnąć tęczą, to skonsultuj się z lekarzem bądź farmaceutą.