Dzień pierwszy
Znalazłem pierwszą inwestycję deweloperską, która przypadła mi do gustu. Poziom endorfin w żyłach miałem najwidoczniej tak wysoki, że opuchlizną wylazł mi na powieki, przesłaniając cały boży świat (o czym później).
Z szybkością Strusia Pędziwiatra pomknąłem do Smolca. Pikanterii dodawał czas dojazdu z mojego wynajmowanego zadupia do nowego zadupia - jedyne dwie minuty autem (+ kolejne cztery na poszukiwanie jebanego wjazdu do "Osady Dębowej" w Smolcu).
Zaparkowałem, odpaliłem e-papierosa, pooglądałem jeden(!) gotowy budynek (że tak zażartuję) "OSIEDLA" oraz parę pustaków Silki, które wystawały spod ziemi - miał to być wstępnie mój pierwszy własny kącik - całe 36 metrów kwadratowych, z ogródeczkiem większym o metr czy dwa. Bosko! Poczułem wzmożony przepływ krwi w wiadomych okolicach.

Cichaczem, jakby nigdy nic, przeleciałem budowę z prawa i z lewa. Tak jakbym się na tym znał...
Jakiś "pan Miecio", czy inny "Zbysio" łypał lekko oczkiem na mnie (że niby pilnuje budowy), ale nie dałem się zastraszyć, dalej udawałem fachurę i pstrykałem focie moim słitaśnym nowiutkim smartfonikiem. Połowa nie wyszła.
Nieuchronnie, w głębi serca poczułem, że to jest mój przyszły dom. Podnieta sięgnęła zenitu, poczułem się wręcz przecudownie. Jakież było moje zdziwienie, kiedy na drzwiach biura sprzedaży, które zlokalizowane było w wybudowanym już pierwszym budynku, zobaczyłem napis "pracujemy do 16". No jak do chuja do 16? Zawsze intrygowało mnie, jak można tak bezsensownie podchodzić do biznesu? Normalni ludzie, którzy mają normalną pracę, zazwyczaj kończą ją o 15, 16 czy 17. Tacy normalni ludzie są właśnie klientami dewelopera. Wyjdzie taki normalny człowiek z roboty, pędzi śmierdzący do dewelopera, pogadać o swoim superzajebistym gniazdku a tu chuj, od drzwi się odbija. Nawet nie wiecie jak się zdenerwowałem, przecież była dopiero dziewiętnasta czterdzieści i cztery. Podjąłem jednak męską decyzję, iż jutro muszę wstać wcześniej, najpóźniej o 13, by do 16 zdążyć przejechać te dwa kilometry do dewelopera. Wiedziałem już, którędy się wjeżdża na teren (że tak ponownie zażartuję) osiedla, więc dojazd będzie pręciutki. Gorzej z moją i mojego psa poranną toaletą, na którą zazwyczaj potrzebujemy minimum 1,5 godziny.
Dzień drugi
Udało mi się wstać o 12. To dobrze wróży. Śniadanko, kupka, prysznic, spacerek z pieskiem i o 13.45 byłem gotowy do wyjazdu. Ledwo silnik odpaliłem, już go gasiłem, bo dojechałem na miejsce. Zajebiście - lokalizacja dla mnie wprost idealna. Blisko sklepy, bajoro dla mojego kundla, tereny spacerowe. Sami młodzi ludzie, równo zgnuśniejemy, nawet jakaś samotna foczka się obok kręciła, pewnie przyszła sąsiadka, ewentualnie żona.
Przed drzwiami dewelopera kolejka. "Kurwa, coś za darmo rozdają" - pomyślałem... Nie! Taki popyt. Podobno. Poczekałem prawie godzinę i dostałem się do biura dewelopera, które mieściło się w takim samym mieszkaniu, jakie miałbym ja. O cholera, ale klitka. Sypialnia za duża, salon za mały, kibel wręcz mikroskopijny a jeszcze tam niektórzy pralkę wpieprzają...
Rozpocząłem rozmowę z przygotowanej wcześniej listy pytań. Większość odpowiedzi była satysfakcjonująca, poza kilkoma:
1) Jaka jest ostateczna cena mieszkania? Na reklamach widziałem 131.000 zł
Pani: Gdzie Pan widział takie herezje?
Ja: Na billboardzie na ul. Trawowej
Pani: To już dawno nieaktualne. Teraz cena wynosi 149.000 zł, do tego koszt ogródka, razem prawie 160.000, do tego koszt komórki lokatorskiej o powierzchni 1.7m2, czyli 6200 złotych, do tego miejsce postojowe niech Pan kupi, bo nie będzie miał Pan gdzie zaparkować, bo mieszkań 12 i miejsc 12. Koszt miejsca parkingowego 7200 zł. Czyli razem lekko ponad 173.000 zł.
No cóż, różnica pomiędzy reklamowanymi 131 tys. a 173 tys. to jedyne 42 tys. czyli jedynie 1/3 więcej. Groszowe sprawy, kurwa mać.
2) Widziałem, że budynek oddajecie w styczniu? Czyli wtedy będę mógł się wprowadzić?
Pani: Nie w styczniu, w maju. Budujemy po dwie klatki i oddajemy co 2 miesiące. W pierwszych czterech mam już rezerwacje, więc Pan byłby w piątej - na maj.
No tak, pięć miesięcy różnicy w czasie wprowadzenia, to pięć miesięcy czynszu za wynajmowane mieszkanie. Za to wyposażyłbym całą kuchnię i pół kibla. Taka tam groszowa różnica, kurwa mać.
3) Czy można zmienić układ ścianek pomiędzy salonem a sypialnią lub w ogóle ich nie budować?
Pani: Zmiana układu ścianek, jeśli nie zostały jeszcze wybudowane - da się zrobić. Nie budować, jeśli nie są jeszcze wybudowane, da się zrobić.
Ja: Rozumiem, że skoro nie zostały jeszcze wybudowane, to zmiana ich ustawienia nie będzie się wiązała z dodatkowymi kosztami, bo ja chcę zmniejszyć ścianę, więc w sumie nawet zaoszczędzicie, bo zużyjecie mniej materiałów
Pani: Jeśli chce Pan zmienić układ ścian, to jest to płatne.
Ja: Trochę to głupie, co za problem czy ściankę robol postawi zgodnie z Waszym projektem, czy z moim? No ale OK, przejdźmy dalej - a jeśli nie chcę ścian, to rozumiem, że dostanę mieszkanie taniej?
Pani: Raczej nie, ale mogę się dowiedzieć.
Elastyczność godna podziwu, poproszę o gorące klaski !
4) Chciałbym przejść do negocjacji ceny
Pani: Cena nie jest do negocjacji
Z krzesła mało nie spadłem.
No ale cóż - to mi zależało, więc postanowiłem kontynuować rozmowę, mimo przeciwności losu a może właśnie dlatego, że, wspomniany na początku postu poziom endorfin, przysłonił mi cały świat. Musiały zadziałać faktycznie te endorfiny, bo w normalnych warunkach parsknąłbym śmiechem prosto w twarz, obrócił się na pięcie i wyszedł kręcąc zamaszyście głową, jaki durny byłem, że wydałem 2,5 zł na benzynę i straciłem godzinę czasu :)
Ale niech się dzieje wola nieba! [tak, jestem ateistą ;) ]
Porozmawiałem z miłą Panią, nawet zapaliliśmy "papieroska" na ogródku. Poza totalnym brakiem elastyczności ze strony dewelopera wszystko wyglądało w miarę dobrze. Ponieważ sam uważam, że "ściema dźwignią handlu", do tego, co mówiła Pani, podchodziłem z olbrzymią dozą nieufności. Poprosiłem o draft aktu notarialnego (umowy deweloperskiej), prospekt informacyjny oraz o wycenę "ile będą kosztowały zmiany układu ścian lub ile taniej będę miał jeśli tych ścian w ogóle nie postawią". Pani obiecała wysłać "jutro".
Pani, metodą zastraszania "bo jeszcze ktoś Panu podkupi", namówiła mnie na bezpłatną (chwalmy Pana!) tygodniową (drugi raz wychwalajmy!) rezerwację mieszkania. W tym czasie musiałem podpisać umowę deweloperską.
Te metody też znam :) Ale wiedziałem, że rezerwacja do niczego mnie nie zobowiązuje a zyskuję tydzień czasu na przemyślenia. Po tygodniu, w razie potrzeby, na pewno będę miał możliwość przedłużenia rezerwacji.
Następnego dnia otrzymałem umowę deweloperską i prospekt informacyjny. Nie otrzymałem żadnej wyceny, więc się przypomniałem - raz, drugi, trzeci, ósmy. W ciągu tygodnia "rezerwacyjnego" nie otrzymałem żadnej wyceny.
Dzień dziewiąty - ostatni
Przez tydzień "rezerwacyjny" nie próżnowałem, zrobiłem mały research rynku i biorąc pod uwagę następujące sprawy:
1) brak elastyczności ze strony dewelopera
2) niedotrzymywanie obietnic dotyczących wycen
3) barwna postać Pana Marka S. działającego w spółce "Omega Buildings" (poczytajcie sobie w internecie o działaniach tego Pana w spółce EKOBAU, na przykład
tutaj czy też
tutaj)
4) wyciśnięcie wszystkiego z małej działki, nawalenie maksymalnej możliwej ilości mieszkań na i tak małej działeczce
5) właściwie wymuszanie wykupu miejsc parkingowych, które znacząco podnosi cenę
... podjąłem decyzję o tym, że
nie podpiszę umowy deweloperskiej i rezygnuję ze współpracy z Omega Buildings "Osada Dębowa" Smolec.